Pokój ducha z pewnością by się przydał, gdy nagle dowiedziałam się, że muszę w trybie natychmiastowym znaleźć sobie jakiś pokój w Durham, bo inaczej pojadę i w perspektywie mam spanie pod mostem (jeśli byłby to ten sam, pod którym schował się król Dawid, to mogłabym to jeszcze rozważyć). Niemniej na początku września serce podeszło mi do gardła, gdy nagle sytuacja erasmusowa się skomplikowała.
3 września... Dzień na prawdę ciężki po dość przykrych zajściach tygodnia poprzedniego i dnia samego w sobie (pozwólcie, że pominę ten temat z powodów osobistych). Wykończona fizycznie, psychicznie i ogólnie padnięta zasiadam wieczorem do komputera. Gdzieś na początku sierpnia otrzymałam z Durham wiadomość e-mail, że postępowanie w sprawie akademika jest w toku i mam czekać na nazwę college'u, do którego zostanę przydzielona i w którym otrzymam lokum. Według wiadomości oraz dokumentów, które dotarły do mnie kilka dni później normalną pocztą, powinnam zostać o tym poinformowana najpóźniej 31 sierpnia. Codziennie logowałam się na swoje konto gmail i z rozczarowaniem stwierdzałam, że niestety nic jeszcze nie przyszło. W końcu został tydzień, sześć dni, pięć, cztery, trzy... ani widu ani słychu... dwa... jeden... w skrzynce pustka... W końcu minął wyznaczony termin, a wiadomość nie przyszła. I tutaj dochodzimy do wieczoru 3-ego września...
Klik. Wprowadzam nazwę użytkownika, hasło. Klik. Loguję się. Serce zaczyna bić mocniej gdy nagle widzę biały wiersz oznaczający nieprzeczytaną wiadomość. Klik. Mój wzrok szybko przebiega po rzędach liter szukając nazwy college'u, lecz w miarę czytania serce powoli zamiera mi w piersiach.
Skrócona wersja owej wiadomości: Z wielką przykrością informujemy, że ze względu na zbyt dużą liczbę naszych studentów, którzy w tym roku złożyli podanie o przyznanie zakwaterowania na uczelni, niestety nie jesteśmy w stanie zapewnić zakwaterowania studentów z programu Erasmus. Uniwersytet stara się znaleźć jakieś zastępcze zakwaterowanie, ale upraszamy o próbę zorganizowania prywatnego zakwaterowania w miarę możliwości. W razie znalezienia takowego zakwaterowania, prosimy o jak najszybsze skontaktowanie się z nami i anulowanie wniosku o przyznanie zakwaterowania na uczelni."
ŻE CO?
Przeczytałam wiadomość jeszcze kilka razy zanim dotarło do mnie, że to nie jest głupi kawał, a ja mam przed sobą szukanie mieszkania w Durham w trybie natychmiastowym. Super. Mam tylko dwa ale:
- większość kwater prywatnych jest już zajęta
- nikt nie wynajmie mi nic na trzy miesiące - większość osób wynajmuje od 6 miesięcy w górę
Ale cóż zrobić... trzeba było zakasać rękawy i wziąć się do roboty.
Gdy odebrałam tą wiadomość była chyba godzina 22. Niemniej, szybko zaczęłam grzebać w internecie i godzinę później trzy maile były już w drodze do potencjalnych landlordów. Położyłam się spać, ale sny, gdy wreszcie przyszły, miałam niespokojne...
Dnia następnego musiałam zaalarmować rodziców. Dzięki, krótkiej rozmowie z tatą i jego bardzo dobrą radą zmieniłam taktykę (na którą sama bym się pewnie nie zdecydowała). Chwyciłam za telefon... +44... i co dalej? No właśnie - do kogo zadzwonić najpierw?
W cudownym mailu z poprzedniego wieczoru znajdował się następujący adres internetowy polecany przez International Office:
Polecono nam szukanie mieszkania zacząć właśnie od zaglądnięcia na tą stronę. Muszę przyznać, że była ona nieocenioną pomocą i bez niej zapewne wylądowałabym jednak pod tym mostem jak król Dawid... Wszystkim, którzy kiedykolwiek musieliby zmierzyć się z szukaniem miejsca na nocleg w Durham, serdecznie polecam tą stronę :)
Od razu rzuciła mi się w oczy oferta pana Nicka Swifta. postanowiłam sprawdzić czym zajmuje się Hope Estates Ltd i trafiłam na tą stronę:
Wygląda na to, że organizacja specjalizuje się w wynajmie pokoi w domkach dla studentów. Wysokość czynszu zależy od domku (40-80 funtów za tydzień). Zwykle wliczone w czynsz są opłaty za prąd, gaz i wodę. Podobno domki były niedawno odnawiane i mają nowe meble wprost z IKEI. Jednak nie mogę powiedzieć nic z własnego doświadczenia, bo gdy tam zadzwoniłam wszystko było już zajęte. Niemniej, właściciel brzmiał bardzo sympatycznie i choć sam nie mógł nic zaoferować, to podał mi numer do miejsca gdzie mogę coś znaleźć (choć i tam wszystko było już zajęte).
Szukałam ofert, dzwoniłam, dowiadywałam się, że albo wszystko jest już zajęte albo właściciel nie wynajmuje na okres krótszy niż 6 miesięcy. Coraz bardziej zdesperowana dzwoniłam w kolejne miejsca. Przy jednym telefonie doznałam traumy, gdyż po raz pierwszy przez bardzo dziwny akcent rozmówczyni nie rozumiałam ani słowa z tego, co do mnie mówiła. Kilka razy prosiłam aby powtórzyła, ale nic z tego... W końcu, jako że była to jakaś firma, zostałam przekierowana do kogoś innego.... Niemniej, nic z tego nie wyszło, bo firma nie miała nic do zaoferowania.
Łącznie w ciągu 8 godzin wykonałam 12 telefonów poprzedzonych dokładnym przeszukaniem wszystkich dostępnych ofert. Przy jedenastym telefonie w słuchawce odezwał się miły głos starszego pana. Niestety i u niego wszystko było już zajęte. "A może chciałabyś spróbować u mojego znajomego? Mogę podać Ci jego numer." Wybąkałam jakieś słowa wdzięczności, po czym został mi szybko podyktowany numer "Ma na imię Peter". I rozmówca rozłączył się.
Znalezienie oferty Petera tylko na podstawie imienia i numeru telefonu okazało się niemożliwe - co przypuszczałam od początku, ale postanowiłam mimo wszytko spróbować. Zastanawiałam się, czy w ogóle dzwonić - wśród zakładek Google Chrome miałam jeszcze kilka potencjalnych ofert. Ale jednak wykręciłam numer Petera...
W słuchawce odezwał się miły męski głos. Mój zapewne trącił zmęczeniem i małym entuzjazmem z powodu przekonania, że gdy tylko powiem w jakim celu dzwonię usłyszę znów "wszystko już zajęte" lub "nie wynajmujemy nic na 3 miesiące". Rozmówca jakoś dziwnie nie zareagował na moją wyraźną wzmiankę o 3 miesiącach bo usłyszałam: "Tak, są jeszcze wolne pokoje." Serce zabiło mi z nadzieją, ale postanowiłam, że zanim zacznę świętować sukces sprawdzę czy aby nie mówiłam za cicho o tych 3 miesiącach... "Czy nie przeszkadza Panu, że chcemy [*załatwiałam też mieszkanie Zosi] wynająć coś tylko na 3 miesiące?" i ku swemu wielkiemu zdumieniu usłyszałam: "Nie, bynajmniej. O! A nie przeszkadza Ci, że wszyscy tu jesteśmy wegetarianami?". Opad szczęki... [*nie dosłownie :P] Czy ja śnię, czy to dzieje się na prawdę?
Potem nastąpiła scena godna umieszczenia w jakimś filmie komediowym, bo Kryś dopiero wtedy zaczął wypytywać o to co tak właściwie pan Peter miał do zaoferowania... Pokój z dużym łóżkiem, bezprzewodowy internet, kuchnia, pralka, telewizor... no, no... Dziesięć minut na uniwerek... Niebiańska oferta :D Ekhm... jeszcze bardziej komediowo zrobiło się, jak przyznałam się, że telefon otrzymałam od pana takiego i owego, więc czy mogę prosić o imię, nazwisko oraz adres... Ta chwila wahania po drugiej stronie to chyba był tłumiony śmiech...
Gdy zakończyłam połączenie wprost chciało mi się skakać z radości. Mam lokum w Durham! Nie muszę spać pod mostem!!
Wczoraj potwierdziłam rezerwację przelewając na konto Petera zaliczkę za cztery tygodnie. A jak na razie mogę powiedzieć, że mój landlord jest niezwykle sympatyczny. Jestem z nim w stałym kontakcie mailowym, nawet mimo tego, że aktualnie Peter wypoczywa sobie w Indiach :) Raz odpisywał na moją wiadomość z lotniska, gdy czekał na samolot. Zapowiada się na to, że trzy miesiące spędzę mieszkając w bardzo przyjemnym towarzystwie. Jak na razie nie mam obaw co do swojego pobytu w Durham :)
A cudownemu International Office dziękujemy za wystawienie nas do wiatru... Mają niezwykłe poczucie humoru przysyłając mi, dwa dni po przesłaniu informacji o anulowaniu zakwaterowania, mail zaczynający się następującymi słowami:
"Drogi studencie programu Erasmus
Gratulujemy otrzymania stypendium, cieszymy się i wyczekujemy z niecierpliwością twojego przybycia do Durham. Cieszymy się bardzo, że będziesz studiował właśnie na naszym uniwersytecie"
Ekhm... i ja mam niby uwierzyć w te słodkie słowa...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz