Pokazywanie postów oznaczonych etykietą organizacja. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą organizacja. Pokaż wszystkie posty

środa, 16 września 2009

Kraków tydzień przed wylotem


I znów zawitałam do Krakowa. Tym razem moim głównym celem jest coś, bez czego chyba nie umiałabym wylecieć z Polski. Jeszcze raz chcę zobaczyć bliskie mi osoby, chwilę pogawędzić i pożegnać się przed trzymiesięcznym rozstaniem.


Wczoraj zabrałam się za organizowanie spotkań z przyjaciółmi. Już nie mogę się doczekać środy i czwartku :)
W środę - spotkanie z gronem bliskich memu sercu anglistów z naszego roku :)
W czwartek - spotkanie z gronem staroanglistów i kilku innych członków Koła Naukowego Anglistów :)


YAY!!


Bardzo żałuję, że nie jestem w stanie zobaczyć się ze wszystkimi... zwłaszcza dwoma osobami bardzo bliskimi memu sercu. Dominiczko, przesyłam całusy, które mam nadzieję, że dotrą do Ciebie do Warszawy. Rybko - żałuję, że tak się nam harmonogramy zajęć poukładały nieszczęśnie, że nie ma się żywcem jak spotkać. (Choć może jednak znajdzie się jakaś luka?). W każdym razie przesyłam również gorące całusy, na wypadek, gdybyśmy się nie zobaczyły.
Wszystkim, którzy nie mogą też dotrzeć na spotkania w środę lub w czwartek, przesyłam gorące pozdrowienia i ściskam mocno. Żałuję, że nie uda nam się zobaczyć przed moim wylotem do Anglii... Ale na pewno zobaczymy się jak wrócę i tej chwili wyglądam z niecierpliwością :)

P.S. Przed chwilą odebrałam wiadomość z Durham z informacjami potrzebnymi do logowania w jakimś mrocznym internetowym krewniaku usosa... To nic, że wiadomość przyszła z jakimś tygodniowym opóźnieniem... W końcu, kto się będzie przejmował jakąś studentką z Polski?


Ha! I jeszcze nagle sobie wymyślili, że ważny paszport jest im do szczęścia potrzebny, żeby mnie z fotografią mogli zidentyfikować. Fajnie tylko, że w czerwcu uspokajali, że obywatele UE nie muszą się martwić wyrabianiem paszportów, bo do Anglii spokojnie mogą przybyć z ważnym dowodem osobistym... Taaaak, dwa tygodnie do wylotu, a ja się dowiaduję, że mam paszport wyrabiać? Cudownie... Całe szczęście, że nieco niżej widnieje informacja, że akceptują też ważne prawo jazdy. I tutaj dziękuję z całego serca dziadkowi, że dzięki niemu zdałam egzamin na prawo jazdy dwa lata temu i w portfelu mam teraz ważny dokument, który szanowane głowy w Durham będą mogły użyć do zidentyfikowania mnie z fotografią... Współczuję natomiast tym, którzy prawa jazdy nie mają i dowiedzieli się teraz o tym, że będą musieli wyrobić paszport...

wtorek, 15 września 2009

Królestwo za pokój

Pokój ducha z pewnością by się przydał, gdy nagle dowiedziałam się, że muszę w trybie natychmiastowym znaleźć sobie jakiś pokój w Durham, bo inaczej pojadę i w perspektywie mam spanie pod mostem (jeśli byłby to ten sam, pod którym schował się król Dawid, to mogłabym to jeszcze rozważyć). Niemniej na początku września serce podeszło mi do gardła, gdy nagle sytuacja erasmusowa się skomplikowała.


3 września... Dzień na prawdę ciężki po dość przykrych zajściach tygodnia poprzedniego i dnia samego w sobie (pozwólcie, że pominę ten temat z powodów osobistych). Wykończona fizycznie, psychicznie i ogólnie padnięta zasiadam wieczorem do komputera. Gdzieś na początku sierpnia otrzymałam z Durham wiadomość e-mail, że postępowanie w sprawie akademika jest w toku i mam czekać na nazwę college'u, do którego zostanę przydzielona i w którym otrzymam lokum. Według wiadomości oraz dokumentów, które dotarły do mnie kilka dni później normalną pocztą, powinnam zostać o tym poinformowana najpóźniej 31 sierpnia. Codziennie logowałam się na swoje konto gmail i z rozczarowaniem stwierdzałam, że niestety nic jeszcze nie przyszło. W końcu został tydzień, sześć dni, pięć, cztery, trzy... ani widu ani słychu... dwa... jeden... w skrzynce pustka... W końcu minął wyznaczony termin, a wiadomość nie przyszła. I tutaj dochodzimy do wieczoru 3-ego września...


Klik. Wprowadzam nazwę użytkownika, hasło. Klik. Loguję się. Serce zaczyna bić mocniej gdy nagle widzę biały wiersz oznaczający nieprzeczytaną wiadomość. Klik. Mój wzrok szybko przebiega po rzędach liter szukając nazwy college'u, lecz w miarę czytania serce powoli zamiera mi w piersiach.


Skrócona wersja owej wiadomości: Z wielką przykrością informujemy, że ze względu na zbyt dużą liczbę naszych studentów, którzy w tym roku złożyli podanie o przyznanie zakwaterowania na uczelni, niestety nie jesteśmy w stanie zapewnić zakwaterowania studentów z programu Erasmus. Uniwersytet stara się znaleźć jakieś zastępcze zakwaterowanie, ale upraszamy o próbę zorganizowania prywatnego zakwaterowania w miarę możliwości. W razie znalezienia takowego zakwaterowania, prosimy o jak najszybsze skontaktowanie się z nami i anulowanie wniosku o przyznanie zakwaterowania na uczelni." 


ŻE CO?


Przeczytałam wiadomość jeszcze kilka razy zanim dotarło do mnie, że to nie jest głupi kawał, a ja mam przed sobą szukanie mieszkania w Durham w trybie natychmiastowym. Super. Mam tylko dwa ale:
- większość kwater prywatnych jest już zajęta
- nikt nie wynajmie mi nic na trzy miesiące - większość osób wynajmuje od 6 miesięcy w górę
Ale cóż zrobić... trzeba było zakasać rękawy i wziąć się do roboty.


Gdy odebrałam tą wiadomość była chyba godzina 22. Niemniej, szybko zaczęłam grzebać w internecie i godzinę później trzy maile były już w drodze do potencjalnych landlordów. Położyłam się spać, ale sny, gdy wreszcie przyszły, miałam niespokojne...


Dnia następnego musiałam zaalarmować rodziców. Dzięki, krótkiej rozmowie z tatą i jego bardzo dobrą radą zmieniłam taktykę (na którą sama bym się pewnie nie zdecydowała). Chwyciłam za telefon... +44... i co dalej? No właśnie - do kogo zadzwonić najpierw?


W cudownym mailu z poprzedniego wieczoru znajdował się następujący adres internetowy polecany przez International Office:
Polecono nam szukanie mieszkania zacząć właśnie od zaglądnięcia na tą stronę. Muszę przyznać, że była ona nieocenioną pomocą i bez niej zapewne wylądowałabym jednak pod tym mostem jak król Dawid... Wszystkim, którzy kiedykolwiek musieliby zmierzyć się z szukaniem miejsca na nocleg w Durham, serdecznie polecam tą stronę :)


Od razu rzuciła mi się w oczy oferta pana Nicka Swifta. postanowiłam sprawdzić czym zajmuje się Hope Estates Ltd i trafiłam na tą stronę:
Wygląda na to, że organizacja specjalizuje się w wynajmie pokoi w domkach dla studentów. Wysokość czynszu zależy od domku (40-80 funtów za tydzień). Zwykle wliczone w czynsz są opłaty za prąd, gaz i wodę. Podobno domki były niedawno odnawiane i mają nowe meble wprost z IKEI. Jednak nie mogę powiedzieć nic z własnego doświadczenia, bo gdy tam zadzwoniłam wszystko było już zajęte. Niemniej, właściciel brzmiał bardzo sympatycznie i choć sam nie mógł nic zaoferować, to podał mi numer do miejsca gdzie mogę coś znaleźć (choć i tam wszystko było już zajęte).


Szukałam ofert, dzwoniłam, dowiadywałam się, że albo wszystko jest już zajęte albo właściciel nie wynajmuje na okres krótszy niż 6 miesięcy. Coraz bardziej zdesperowana dzwoniłam w kolejne miejsca. Przy jednym telefonie doznałam traumy, gdyż po raz pierwszy przez bardzo dziwny akcent rozmówczyni nie rozumiałam ani słowa z tego, co do mnie mówiła. Kilka razy prosiłam aby powtórzyła, ale nic z tego... W końcu, jako że była to jakaś firma, zostałam przekierowana do kogoś innego.... Niemniej, nic z tego nie wyszło, bo firma nie miała nic do zaoferowania.


Łącznie w ciągu 8 godzin wykonałam 12 telefonów poprzedzonych dokładnym przeszukaniem wszystkich dostępnych ofert. Przy jedenastym telefonie w słuchawce odezwał się miły głos starszego pana. Niestety i u niego wszystko było już zajęte. "A może chciałabyś spróbować u mojego znajomego? Mogę podać Ci jego numer." Wybąkałam jakieś słowa wdzięczności, po czym został mi szybko podyktowany numer "Ma na imię Peter". I rozmówca rozłączył się.


Znalezienie oferty Petera tylko na podstawie imienia i numeru telefonu okazało się niemożliwe - co przypuszczałam od początku, ale postanowiłam mimo wszytko spróbować. Zastanawiałam się, czy w ogóle dzwonić - wśród zakładek Google Chrome miałam jeszcze kilka potencjalnych ofert. Ale jednak wykręciłam numer Petera...


W słuchawce odezwał się miły męski głos. Mój zapewne trącił zmęczeniem i małym entuzjazmem z powodu przekonania, że gdy tylko powiem w jakim celu dzwonię usłyszę znów "wszystko już zajęte" lub "nie wynajmujemy nic na 3 miesiące". Rozmówca jakoś dziwnie nie zareagował na moją wyraźną wzmiankę o 3 miesiącach bo usłyszałam: "Tak, są jeszcze wolne pokoje." Serce zabiło mi z nadzieją, ale postanowiłam, że zanim zacznę świętować sukces sprawdzę czy aby nie mówiłam za cicho o tych 3 miesiącach... "Czy nie przeszkadza Panu, że chcemy [*załatwiałam też mieszkanie Zosi] wynająć coś tylko na 3 miesiące?"  i ku swemu wielkiemu zdumieniu usłyszałam: "Nie, bynajmniej. O! A nie przeszkadza Ci, że wszyscy tu jesteśmy wegetarianami?". Opad szczęki... [*nie dosłownie :P] Czy ja śnię, czy to dzieje się na prawdę?


Potem nastąpiła scena godna umieszczenia w jakimś filmie komediowym, bo Kryś dopiero wtedy zaczął wypytywać o to co tak właściwie pan Peter miał do zaoferowania... Pokój z dużym łóżkiem, bezprzewodowy internet, kuchnia, pralka, telewizor... no, no... Dziesięć minut na uniwerek... Niebiańska oferta :D Ekhm... jeszcze bardziej komediowo zrobiło się, jak przyznałam się, że telefon otrzymałam od pana takiego i owego, więc czy mogę prosić o imię, nazwisko oraz adres... Ta chwila wahania po drugiej stronie to chyba był tłumiony śmiech...


Gdy zakończyłam połączenie wprost chciało mi się skakać z radości. Mam lokum w Durham! Nie muszę spać pod mostem!!


Wczoraj potwierdziłam rezerwację przelewając na konto Petera zaliczkę za cztery tygodnie. A jak na razie mogę powiedzieć, że mój landlord jest niezwykle sympatyczny. Jestem z nim w stałym kontakcie mailowym, nawet mimo tego, że aktualnie Peter wypoczywa sobie w Indiach :) Raz odpisywał na moją wiadomość z lotniska, gdy czekał na samolot. Zapowiada się na to, że trzy miesiące spędzę mieszkając w bardzo przyjemnym towarzystwie. Jak na razie nie mam obaw co do swojego pobytu w Durham :)


A cudownemu International Office dziękujemy za wystawienie nas do wiatru... Mają niezwykłe poczucie humoru przysyłając mi, dwa dni po przesłaniu informacji o anulowaniu zakwaterowania, mail zaczynający się następującymi słowami:
"Drogi studencie programu Erasmus
Gratulujemy otrzymania stypendium, cieszymy się i wyczekujemy z niecierpliwością twojego przybycia do Durham. Cieszymy się bardzo, że będziesz studiował właśnie na naszym uniwersytecie"
Ekhm... i ja mam niby uwierzyć w te słodkie słowa... 

poniedziałek, 7 września 2009

Tony papierkowej roboty i stan przedzawałowy

W momencie, gdy dowiedziałam się, że jadę do Durham, wprost skakałam z radości. Serce biło mocniej, w głowie wirowało mnóstwo obrazów, które już podsuwała mi nadgorliwa wyobraźnia: wspaniały uniwersytet, angielskie krajobrazy, ogromna biblioteka i ten zapach książek. Cóż, zapach papieru mi towarzyszy, ale bynajmniej nie taki jak bym chciała - zapach mnóstwa formularzy, zaświadczeń, informatorów itd. od których wprost kręci mi się już w głowie. Po ledwie chwilce euforii przychodzi czas papierkowej roboty, który zdaje się ciągnąć w nieskończoność.


Na samym początku najważniejsze było wypełnienie dokumentów, które należało posłać do Durham jeszcze w czerwcu. Rozmawiałam z koleżanką, która również wybiera się na Erasmusa, ale nie do Anglii tylko do Włoch. Z radością słuchałam jej relacji z wypełniania jednostronicowego formularza, który tylko w jednym miejscu musiał podpisać instytutowy koordynator Erasmusa. Z uśmiechem na twarzy siadam wieczorem do komputera, ściągam formularz z oficjalnej strony Durham University, otwieram... 10 stron... No cóż, trzeba wypełnić. Po dokładnym wypełnieniu wszystkich danych oraz po kilku wizytach w sekretariacie, u opiekunki roku i u doktora Witalisza (który jest koordynatorem Erasmusowym w naszym instytucie) wreszcie mam gotowy formularz, który muszę posłać do Anglii. Stojąc w kolejce na poczcie dokonałam cudownego odkrycia, że o wiele lepiej się znam na rozmiarach kopert niż personel, dzięki czemu uniknęłam wysłania dokumentów w zaoferowanej mi przez panią z okienka kopercie wielkości teczek ludzi z ASP...


Również w czerwcu stawiłam się w odpowiednim miejscu, żeby podpisać umowę z Erasmusem. Nie obyło się bez stresów, bo już na wstępie zaznaczałam, że mój pobyt w Durham nie będzie trwał pełne trzy miesiące. Nie mam pojęcia gdzie to umieszczono w regulaminie, ale musiał być to na prawdę bardzo drobny druczek, bo gdy mnie poinformowano, że stypendium nie jest równe dla wszystkich, szczęka prawie wypadła mi z zawiasów (wtajemniczeni wiedzą, że w moim przypadku nie jest to do końca żart). Jak na szczęściarę przystało, oczywiście mój okres pobytu zapewniał mi drastyczne cięcie wysokości stypendium z 1600€ do około 1000€. Nie żeby wysokość stypendium na jaką liczyłam w ogóle pokrywała koszty utrzymania w Durham, ale po cięciu stypendium oferowana kwota przedstawiała się już na prawdę mizernie. Jeśli ktokolwiek z Was myśli o wybraniu się gdzieś za granicę zdobywając stypendium Erasmus, to od razu mówię, że cały wyjazd mocno szarpnie Was po kieszeni. Ciekawa notka figuruje choćby w samej umowie:
"Otrzymane stypendium z budżetu programu Erasmus jest przeznaczone na pokrycie dodatkowych a nie pełnych kosztów związanych z wyjazdem i pobytem w uczelni partnerskiej."
I to jest szczera prawda - zaoferowane stypendium nie pokrywało by nawet samych kosztów zakwaterowania w college'u w Durham, o wyżywieniu już nie wspominając. Ze strony finansowej programowi Erasmus mówię stanowcze: NIE!


Dodatkowo uświadomcie sobie, że papierkowej roboty będziecie mieć po wyżej uszu, a wszystko trzeba mieć dociągnięte na ostatni guzik, bo inaczej można mieć kłopoty. Jako ciekawostkę opowiem Wam też historię z ostatniego tygodnia. Poszłam sobie odebrać swoją kopię umowy z Biura Studentów Zagranicznych. Od samego początku był problem z czasem mojego pobytu w Durham. Semestr w Durham trwa od 7 października do 16 grudnia, a więc mniej niż 3 miesiące. Program Erasmus finansuje tylko wyjazdy trwające od 3 miesięcy w górę. Na spotkaniu orientacyjnym w czerwcu pytałam pana Klimkiewicza (głowa Erasmusowego przedsięwzięcia) o to czy stypendium zostanie też przyznane osobom jadącym na krócej, jeśli wynika to nie z ich winy ale po prostu z ustaleń uniwersytetu docelowego. Zostałam uspokojona słowami iż oczywiście, stypendium zostanie przyznane ale będzie niższe, bo będzie się go przeliczać na tygodnie (super - stypendium będzie JESZCZE niższe!). W każdym razie uspokojona podpisałam umowę kilka tygodni później. Pani w biurze zmieniła odpowiednio umowę, gdy powiedziałam jej w jakiej jestem sytuacji. Jednak oficjalnie według umowy, pobyt nie mógł być krótszy niż 3 miesiące. Gdy o to spytałam, pani powiedziała, że po prostu muszę wpisać nie daty semestru ale daty pobytu i wszystko będzie dobrze.


I w takiej świadomości odpoczywałam sobie przez całe wakacje. Ale przyszedł wrzesień i stanęłam znów w sekretariacie by odebrać umowę. Coś mnie jakoś tknęło i wyciągnęłam dokument z Durham, który otrzymałam w wakacje. Oficjalnie na wszystkich dokumentach będą figurować daty początku i końca semestru. Spytałam co zatem powinnam zrobić, skoro według dokumentów nie będę w Anglii 3 miesiące. Pani uśmiechnęła się i powiedziała, że po prostu poproszę w Durham, żeby mi wpisali inne daty początku i końca pobytu. "Tak na przykład niech Pani wpiszą, że była tam Pani do 31 grudnia". Taaaa, jasne, już widzę, jak Anglicy wpiszą mi fałszywe dane i to jeszcze na tak świetnym uniwersytecie jak ten w Durham. Gdy oświadczyłam, że to będzie raczej niemożliwe i wolałabym to rozwiązać w inny sposób, pani oświadczyła z grobową miną: "Zatem wygląda na to, że Pani umowa jest nieważna". Super! Bosko! Chyba nie muszę tłumaczyć tego, że się wściekłam? Grzecznie acz stanowczo zapytałam dlaczego zatem w ofercie Erasmusa znalazł się uniwersytet, którego okres trwania semestru jest krótszy niż wymagania umowy programu Erasmus. Jako student nie mam przecież wpływu na daty jakie ustala uniwersytet, a oszukiwać nie będę. Z sercem bliskim zawału zostałam skierowana do pana Klimkiewicza, więc nerwowym krokiem udałam się do Collegium Novum.


Na miejscu musiałam trochę poczekać, bo "Pan Klimkiewicz gdzieś jest, ale nie wiem gdzie i kiedy wróci."- usłyszałam od miłej pani siedzącej w jego gabinecie. Gdybym miała taki nawyk paznokcie poobgryzałabym pewnie do krwi, mimo iż nie czekałam aż tak długo jak się spodziewałam. Tutaj muszę powiedzieć, że w porównaniu z wizytą w Biurze Studentów Zagranicznych na Podwalu, w Collegium Novum pan Klimkiewicz załatwił sprawę fachowo i elegancko. Wreszcie osoba, która zrozumiała, że to nie Bogu ducha winien student nie powinien ponosić odpowiedzialności za ustalenia wyższych instancji. Sprawa została rozwiązana szybko i pokojowo - mój pobyt będzie rozliczony na podstawie biletów lotniczych, a nawet jeśli zabraknie kilku dni do pełnych 3 miesięcy to umowa będzie ważna. Po wyjściu z Collegium Novum odetchnęłam z ulgą jakby kamień spadł mi z serca. Aż strach pomyśleć co by było, gdybym tego nie załatwiła teraz. Pewnie wróciłabym w grudniu i nagle dowiedziałabym się, że muszę oddać całe stypendium (bo taka jest procedura jeśli nie spełni się choćby jednego warunku umowy).


Cóż, Erasmus zafundował mi czyszczenie pamięci - w ciągu jednej godziny zniknął cały wewnętrzny spokój jaki udało mi się wypracować przez wakacje... Zimny prysznic i powrót do rzeczywistości...


Jak widzicie, Erasmus nie wygląda tak kolorowo jak go reklamują. Jeśli chcecie się tego podejmować to rozważcie wcześniej wszystkie plusy i minusy. O minusach już wspomniałam, wypadałoby też więc powiedzieć i o plusach. Cóż, to, dlaczego jeszcze nie rzuciłam tego wszystkiego i brnę dalej przez nerwy i papierkową robotę, to możliwość studiowania na znakomitym uniwersytecie w Durham. Gdyby nie Erasmus nigdy bym nie miała takiej szansy. Stypendium, choć nie tak wysokie jak by się chciało, jest jakimś wsparciem finansowym - pomoże pokryć przynajmniej część kosztów. Bądź co bądź 1000€ piechotą nie chodzi. Początkowo nie starczało mi na akademik, ale w aktualnej sytuacji pozwala mi w całości pokryć koszty czynszu (o problemach z lokum opowiem Wam w następnym poście). W każdym razie, podkreślam raz jeszcze, że największym plusem jest możliwość studiowania przez jeden semestr na zagranicznym uniwersytecie. To jest plus, który równoważy wszystkie minusy (na dzień dzisiejszy) i wybór, czy się tego podjąć czy nie, należy tylko i wyłącznie do mnie. Niech za moją odpowiedź posłuży mój ukochany cytat:
"Hige sceal þe heardra, heorte þe cenre, 
  mod sceal þe mare, þe ure mægen lytlað."